W trzeciej, przedostatniej części jeszcze głębiej wejdziemy w przeżycia Agaty i Klaudii, przyjrzymy się historiom Przyjaciół, ostatnim chwilom i pożegnaniu z Hondurasem.
MAKSYMILIAN: Honduras uchodzi za jeden z najniebezpieczniejszych krajów na świecie. Jak byście oceniły swoje bezpieczeństwo? Czy zdarzyła się Wam jakaś niebezpieczna sytuacja, w której uczestniczyłyście?
AGATA: To prawda. Mówi się, że Honduras jest najniebezpieczniejszym krajem na świecie. Ale ja raczej nie bałam się tam jechać, chociaż bardzo dużo ludzi mnie o to pytało i mówiło, że tam jest bardzo niebezpiecznie. Szczerze mówiąc przez cały okres trwania misji czułam się bardzo bezpiecznie. Może też dlatego, że w dzielnicy w której żyjemy i ciągle przebywamy, jesteśmy znani już od 20 lat. Ludzie wiedzą kim my jesteśmy i co robimy. Mimo tego, że byłam nowa to mieszkańcy orientowali się, że jestem z Domów Serca. Trzeba przyznać, że żyjemy w problematycznej dzielnicy, w której mieszkają gangi. To czułam się naprawdę bezpiecznie. Zdarzyły mi się sytuacje lekko niebezpieczne, ale nie zachwiały ogólnego poglądu na bezpieczeństwo w Tegucigalpie.
KLAUDIA: Rzeczywiście w Hondurasie nie jest najbezpieczniej, ale jeśli zachowujemy się według zasad bezpieczeństwa to nic nam się nie stanie.
Patrzę właśnie na zdjęcie Rosi, która już na mnie czeka. Może opowiesz coś o naszych Przyjaciołach?
Rosi, która już na Ciebie czeka. (uśmiech) To nasza Przyjaciółka, która jest bardzo blisko Domów Serca. Osobiście pokazała mi czym jest siła kobiety. Jej historia bardzo mnie porusza. Rosi jest moją rówieśniczką, ma 30 lat. Pochodzi z północy Hondurasu, mniej rozwojowej części państwa, należy do grupy etnicznej mosquitia. Rosi przyjechała do stolicy, żeby pomóc synowi, który ma wodogłowie i problemy z sercem. Na północy dostęp do służby medycznej jest dość ograniczony. A dlaczego poruszyła mnie jej historia? Opiekuje się synem, choć tak naprawdę jest synem jej siostry, która dowiedziawszy się, że jest chory porzuciła go, więc Rosi się nim zajęła. Przyjechała ze swoim chłopakiem – ojcem dzieci i swoją siostrą ze swoimi dziećmi. O całą rodzinę dba tak naprawdę Rosi, która sprzedaje baleady rano i wieczorem. Wszyscy żyją z tego, co ona zarobi. To jest bardzo wymagająca praca. Zawsze rano musi przygotować masę, a trwa to bardzo długo, później idzie i sprzedaje na ulicy przez kilka godzin w pełnym słońcu. Dzielnie znosi całą tę sytuację, niedawno rozstała się z ojcem swoich dzieci, który zaczął zachowywać się bardzo agresywnie. Mamy też piękną sytuację z jej dziećmi – Malvinem i małą Jenny – którzy codziennie są w naszym Domu. Przychodzą, żeby trochę spędzić z nami czas. Malvin przy całym swym cierpieniu jest jednak najradośniejszym dzieckiem jakie poznałam w Hondurasie. W czasie wakacji codziennie o 7:00 był przy naszej bramie i wołał po imieniu każdego z nas, by ktoś mu otworzył. Bardzo często przychodził, gdy byliśmy jeszcze w łóżkach, chciał z nami się modlić, jeść śniadanie, grać w gry. Miał sporo wolnego czasu w ciągu dnia.
A zdarzały się podczas Waszej misji jakieś momenty kryzysowe?
Oczywiście. (uśmiech) Może nie miałam wielkiego kryzysu, ale zdarzały się momenty małych kryzysów, w których zastanawiałam się o co w tym wszystkim chodzi, czy jestem na dobrym miejscu, czy dobrze rozumiem charyzmat, czy robię wszystko z miłości. Miałam jeden dość trudny moment – doświadczyłam „nocy ciemnej”. Zawsze byłam blisko Pana Boga, całe życie jeździłam na różnego rodzaju rekolekcje, wydawało mi się, że mój kontakt z Bogiem jest bardzo dobry. Przyjechałam na misję, na której wiedziałam, że życie modlitewne będzie bardzo bogate i będę blisko Boga, a doświadczyłam tego, że zupełnie nie czułam Boga. Każą mi się modlić tymi wszystkimi modlitwami, siedzę na godzinnej adoracji codziennie i nie czuję kompletnie nic. Trwało to dość długo i muszę przyznać, że było to dla mnie problematyczne, bo widziałam moją wspólnotę, która bardzo dobrze sobie, z tym wszystkim radzi, która jest bardzo uduchowiona, a ja się w tym nie odnajdywałam. Może przez to, że pozostałam wierna to „noc ciemna” się skończyła i na nowo mogła poczuć bliskość Boga obok siebie.
Na misji było ich mnóstwo. Pojawiały się co trzy miesiące. Dawały mi odpoczynek duchowy i teraz po czasie doceniam to, że się pojawiały. Dzięki nim moja wiara wzrastała i mogłam jeszcze bardziej dzielić się miłością z innymi.
Jak przeżywałaś ostatnie momenty na misji?
Ostatni miesiąc misji jest dość trudny. Ma się świadomość, że przychodzi czas pożegnań. Przez 14 miesięcy nawiązały się przyjaźnie pomiędzy mną a Przyjaciółmi. My na misji nie wykonujemy zleconej pracy przez 8 godzin i później robimy co chcemy, żyjemy z ludźmi całą dobę, więc relacje naprawdę się nawiązują. Trudno jest opuścić ludzi, z którymi się codziennie widziało, rozmawiało. Nie wiadomo kiedy się tam wróci, może nigdy. Jest to trochę smutne i trudne. Jest też męczące, bo masz pewien okres czasu, żeby się ze wszystkimi pożegnać, więc codziennie spotykasz się z ludźmi, żeby się z nimi pożegnać, więc emocjonalnie i psychicznie jest to męczące. Ale jest to też czas kiedy widzi się całe bogactwo misji, widzi się bogactwo Przyjaciół i relacji z nimi. Dobrze jest spojrzeć z perspektywy i zobaczyć ile dobra tam jest, ile dobra się tam wydarzyło, ile dobra ja doświadczyłam.
A jak dzieci reagowały na rozstanie?
Dzieci chyba są już przyzwyczajone, że jedni przyjeżdżają, ale zaraz przyjedzie ktoś nowy. Dla nich jest to coś naturalnego. Były dzieci, które mówiły: „Nie jedź, nie jedź.”, ale były też dzieci, które nie okazywały właściwie, żadnych emocji.
A jak kończy się misja?
Misja kończy się tzw. despedidą, czyli Mszą Pożegnania. W ostatni dzień naszej misji tuż przed wylotem mamy mszę w naszym Domu, na którą zapraszamy wszystkich naszych Przyjaciół, jest to trochę trudne. Przyjeżdża na nią ksiądz proboszcz z naszej parafii. Msza przybiera formę dziękczynienia za misję. A po mszy fiesta. (uśmiech) Jest to czas na ostanie pobycie z Przyjaciółmi, na świętowanie, że tworzyliśmy coś razem przez ponad rok.
Ostatnie dni w Hondurasie były trudne – pożegnania z Przyjaciółmi, pakowanie rzeczy, przygotowanie mentalne na długą podróż. Ale mimo wszystko jest to piękny czas. Bardzo prosiłam o łaskę i jej dostąpiłam. Owszem była Msza Pożegnania, na którą przyszło wielu Przyjaciół. Mogłam wtedy pożegnać się ze wszystkimi, i znalazł się też czas na krótkie rozmowy z każdym.
Co myślałyście na lotnisku tuż przed odlotem samolotu do domu w Polsce?
Było to bardzo emocjonalne przeżycie, kiedy żegnała mnie moja wspólnota i niektórzy z Przyjaciół. Kiedy trzeba było wejść w kolejkę do odprawy. Widzisz wspólnotę, z którą przeżyłeś prawie rok, którzy są zalani łzami. I patrzysz na nich i nie wiesz czy kiedykolwiek się z nimi zobaczysz. Tak po ludzku pożegnania są trudne. Ale ja byłam też trochę podekscytowana, bo misja w Hondurasie się skończyła, ale moje życie nie, więc co mnie czeka w Polsce. Taka mieszanina emocji.
Na lotnisku się już nie myśli. (uśmiech) Tam są już tylko łzy. Po prostu dziękuje się Bogu za to co się przeżyło. Moja wdzięczność była tak wielka, że nie byłam wstanie wybiegać myślami w przyszłość.
Wylądowałyście w Polsce i co poczułyście? Pustkę?
To też trudne pytanie. Byłam w zgodzie ze sobą, że moja misja się wypełniła – minęło 14 miesięcy. Bardzo szybko mięły, na początku mi się dłużyło, ale ostatnie 7 miesięcy minęło bardzo szybko. Czy czułam pustkę? Nie można tego nazwać pustką, bo wiem, że wróciłam do Polski, swojej rodziny i przyjaciół. W Polce też mnie coś czeka. Misja nie była moim wybawieniem, tylko była elementem. Uwielbiam Latynosów, ale czasami brakowało mi polskości m.in. pasztetu. (śmiech)
Mi oczywiście w Hondurasie też brakowało polskości. Tęskniłam za krajobrazem, polami, rzekami, górami, kościółkami. Kochałam Honduras taki jaki jest – chciałam być otwarta na to państwo, chciałam je odkryć. Osobiście podczas całej misji poznałam jedną Polkę, która mieszkała w Tegucigalpie, miała męża z Hondurasu, ale nasze kontakty skończyły się z chwilą kiedy przyleciałam do Polski.
I przechodząc już do refleksji pomisyjnych. Co w Was zmieniła misja? Może Wasze spojrzenie na świat i drugiego człowieka?
C.D.N. … IV część wywiadu.