Kto jedno z tych dzieci przyjmuje w imię moje, Mnie przyjmuje;
a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który mnie posłał. (Mk 9,37)
Cieszę się, że mogę skierować te słowa z dalekiej Ameryki Środkowej. Stało się… już od dwóch miesiący przebywam w stolicy Hondurasu – Tegucigalpie, która (wedle statystyk) jest „najniebezpieczniejszym państwem na świecie”. Zdążyłem się już zadomowić w nowym miejscu, dlatego chcę podzielić się moimi przeżyciami. Jest to dość trudne, nie da się opowiedzieć wszystkiego, co wydarzyło się przez ten miesiąc – każdego spotkania i każdej rozmowy. A wydarzyło się naprawdę wiele. Vaya pues, zaczynajmy!
Każdego dnia odkrywam, że słowa Ewangelii wg św. Marka (zacytowane na początku) są bardzo aktualne i prawdziwe. Szczególnie tu – w Domu Serca św. Marii Goretti, gdzie codziennie odwiedzają nas Dzieci. Najbardziej zapomniane przez tutejsze społeczeństwo, wołające i proszące o zainteresowanie. Przyjmując je realnie przyjmujemy Chrystusa, Ojca i Ducha.
Działania Domu Serca w Tegucigalpie w dużej mierze koncentrują się na obecności wśród mieszkańców naszej dzielnicy Pedregal – jest to miejsce uznawane za jedno najniebezpieczniejszych w stolicy i tym samym zapomniane przez władze. Jestesmy azylem, w którym nasi Przyjaciele mogą dostać to, czego brakuje im najbardziej – uwagę drugiej osoby.
Wszędzie, gdzie jesteśmy, staramy się rozpalić nadzieje i pokazać, że ludzie w miejscach, do których nikt nie chce przebywać są ważni dla świata. Do naszych zadań należą m.in. organizacja czasu dla Dzieci poprzez wspólne zabawy, codzienne odwiedziny i rozmowy u Przyjaciół z dzielnicy, katechizacja Dzieci w naszej parafii św. Józefa Robotnika, współpraca z młodzieżą i aktywność charytatywna.
Wrzesień był pełen różnych świąt. W tym roku Honduras obchodzi 197. rocznicę odzyskania niepodległości od Hiszpanii.
Kilka dni po przyjeździe miałem już pierwszą okazję do świętowania. 10 września w Hondurasie obchodzony jest Dzień Dziecka, dlatego też zorganizowaliśmy wielką fieste z tej okazji, na którą przyszło blisko 50 dzieci, nie tylko z naszej dzielnicy, ale też z okolicznych miejsc. Zorganizowaliśmy wiele zabaw, a na koniec rozbijaliśmy piñate – po raz pierwszy widziałem ją na żywo. Po rozbiciu wyleciało z niej wiele słodyczy. Wszystko zakończyliśmy wspólnym zjedzeniem tortu i wypiciem fresco.
We wrześniu również odbywają sie defilady, na których dzieci, poprzebierane w różne stroje, maszerują ulicami miasta świętując w ten sposób odzyskanie niepodległości. Wielu naszych Przyjaciół – mimo wczesnej pory – brało w tym udział, dlatego nas też nie mogło tam zabraknąć. Było to dla mnie coś nowego, ale podobało mi się, że tak aktywnie chcą uczestniczyć w tym święcie.
22 września przeżywaliśmy wielką uroczystość, a mianowicie dwudziestolecie istnienia naszego Domu w Tegucigalpie. Realnie Dom jest starszy ode mnie, mam 19 lat. Z tej okazji przyjechały do nas siostry ze zgromadzenia Służebnic Obecności Bożej z San Salwadoru oraz inni misjonarze, w tym dwoch Polaków – Maciej i Sabina. Oficjalna część rozpoczęła się uroczystą Eucharystią na placu przed Domem. Choć realnie już godzinę przed rozpoczęciem Przyjaciele przychodzili, aby juz rozpocząć świętowanie, w tym czasie wspólnie śpiewaliśmy, graliśmy w gry z dziećmi, rozmawialiśmy. Na koniec mszy został odczytany list od Arcybiskupa Metropolity Tegucigalpy Oscara Andresa Kardynała Rodrigeueza Maradiagi, w którym wyraził wdzięczność, że to właśnie w jego diecezji powstał Dom. Warto zaznaczyć, że to kard. Rodrigeuz 20 lat temu zaprosił Domy Serca do swojej archidicezji – od 25 lat jest arcybiskupem Tegucigalpy. Po mszy był czas na wywiady – przyjechała ekipa telewizyjna z jedynego katolickiego medium w Hondurasie – Suyapa Medios. Później wszyscy razem z naszymi Przyjaciółmi udaliśmy się do Kolonii Maradiaga, aby tam wspólnie świętować te wielkie wydarzenie w historii Domu – obejrzeliśmy okolicznościowy film.
Jubileusz dał nam okazję do zobaczenia jak wiele owoców przynosi nasza obecność w tym miejscu. Przez te lata 69 misjonarzy z 13 państw, w tym 5 Polaków, starało się być „żywymi znakami Chrystusa na tej ziemi¨ – jak napisał do nas w spejalnym liście Arcybiskup Metropolita.
Moja obecna wspólnota, która kontynuuje to 20-letnie dzieło, składa się z czterech osób – trzech z Ameryki Południowej i jedynego (pierwszy przypadek w historii) Europejczyka. Oprócz mnie Dom Serca zamieszkują: Estefania z Ekwadoru, Mariano z Argentyny i Alicia z Brazylii – dziewczyna o polskich korzeniach. Pod koniec października misję rozpocznie Laura – nowa misjonarka z Kolumbii. Estefania jest już tu dwa lata i w listopadzie, wraz z przebywającym rok Mariano, zakończy misję.
Jak wygląda mój dzień? Co ja tam właściwie robię? Codziennie o 7:00 odmawiamy jutrznię, po niej mamy czas na lekturę duchową. O 8:00 jemy śniadanie, a potem jest pora na godzinną adorację i chwila dla siebie. O 12:00 jemy obiad i czas na sieste do 14:30. O tej godzinie odmawiamy różaniec, a po nim zależnie od dnia albo wychodzę odwiedzać Przyjaciół, albo zostaję, aby bawić się z Dziećmi. Kończymy apostolat o 17:30, żeby odmówić nieszpory. O 18:00 uczestniczymy we mszy w naszym kościele parafialnym. Wracamy jemy kolację i wieczorem nieraz ktoś do nas przychodzi w odwiedziny, oglądamy wspólnie film lub po prostu jesteśmy razem. Dzień kończymy kompletą.
Odwiedziny wśród naszych Przyjaciół są dla nas i dla Nich bardzo ważne. W ten sposób możemy wzmacniać naszą przyjaźń. Zawsze wspominają byłych misjonarzy i mówią jak ważni dla Nich jesteśmy. Może wydawać się, że nie robimy nic specjalnego, a jedak nasze wizyty wlewają nadzieję w Ich serca.
Wszelkie potrzebne siły czerpiemy z codziennej modlitwy indywidualnej i wspólnotowej – jutrznia, godzinna adoracja, różaniec, Eucharystia, nieszpory i kompleta.
Na nasz czwartkowy apostolat składa sie wizyta w Azylu św. Filipa – domu dla osób starszych i samotnych, jak również wizyty w Szpitalu Psychiatrycznym w Santa Rosita – wsi oddalonej od stolicy ok. 40 min. jazdy autobusem. Oczywiście nie wygląda on jak w Polsce. Jest to, jak dla mnie, park z budynkami, w których mieszkają pacjenci, bez podziału na stopień zaawansowania choroby – narkomani i alkoholicy razem z osobami z depresją i schizofrenią – dlatego też wszyscy są wymieszani i razem chodzą po terenie szpitala.
Wśród licznych spotkań w szpitalu jedno było dla mnie szczególnie ważne. Josue, 20-latek z San Pedro Sula, trafił do szpitala z powodu zagrożenia życia. Do niedawna należał do gangu, jednak bał się o swoją przyszłość i życie, dlatego odszedł. Jednak nie jest to takie proste. Z powodu bezpośredniego zagrożenia życia znalazł się w szpitalu, w innym mieście. Przy okazji byl uzależniony od narkotyków. Josue jest zaledwie rok ode mnie starszy, a już boi się o swoje życie i ma długą historię kryminalną. Doznał szoku, że ktoś przyszedł Go odwiedzić. Kogoś, kto dla społeczeństwa nie jest ważny, zapomniany i jego życie nie ma większej wartości w oczach ludzi.
Chcę poruszyć również kwestię bezpieczeństwa. Mimo, że jestem w najniebezpieczniejszym kraju na świecie, czuję się bardzo bezpiecznie. Oczywiście są pewne różnice, na każdym rogu stoi policjant z karabinem, w sklepach zachowane sa wszelkie procedury bezpieczeństwa. W naszej dzielnicy, która uchodzi za jedną z najniebezpieczniejszych w stolicy, nasi Przyjaciele nas chronią, a przez to, że nie angażujemy się politycznie, jesteśmy bezstronni.
Tutaj wszystko jest inne – klimat, religijność, temperament mieszkańców, jedzenie.. A jednak wszystko pozostaje takie samo. A to dlatego, że łączy nas jeden (…) Bog i Ojciec wszystkich, który jest i działa ponad wszystkimi i we wszystkich. (Ef 4,6)
Honduras położony jest w klimacie tropikalnym, przez co występują dwie pory roku – sucha i deszczowa. Temperatura nie spada poniżej zera, a średnio wynosi 25 stopni Celsjusza. Dlatego też pierwszy raz w życiu na początku października chodzę w sandałach i krótkich spodenkach.
Robicie świetną robotę , tak trzymaj Maks.
Pamiętam o Tobie codziennie w modlitwie .