Lipiec. Mój staż formacyjny. Zielona Huta na Kaszubach. Dookoła Bory Tucholskie. I pomysł: może by przeprowadzić wywiad z byłymi wolontariuszami Domów Serca? A okazja nie byle jaka, bo właśnie mam przy sobie dwie wolontariuszki, które w tym roku wróciły z Hondurasu. Pytam. Zgodziły się. Notatki i dyktafon przygotowane. No to zaczynamy. W pięknych okolicznościach przyrody przy herbacie, kawie i kakao, które najlepiej smakują w pełnym słońcu. W I części zagłębimy się w początki ich powołania misyjnego.
MAKSYMILIAN: Zacznijmy od tego, jak to się stało, że wyjechałyście na misję? Jak poznałyście Domy Serca?
AGATA: Domy Serca poznałam w 2016, dzięki koleżance z pracy. Pracowałam w szkole i któregoś razu na boisku szkolnym rozmawiałam z Agnieszką. Zaczęła opowiadać o pewnej wspólnocie w Warszawie, nie mówiąc, że to wspólnota misyjna. Chciała zaprosić mnie na spotkanie. Nie byłam za bardzo zainteresowana, ale jak zaczęła mi więcej opowiadać, powiedziała, że to wspólnota misyjna. Interesowałam się wtedy misyjnością Kościoła i miałam w głowie swój pewien pomysł. Poszłyśmy na spotkanie w Domu Serca w Warszawie przy ul. Gersona. I tak się zaczęło.
KLAUDIA: Poznałam Domy Serca w październiku 2015 w Austrii, ponieważ od 2013 pracowałam w Wiedniu. Dziewczyny z Domów Serca z Polski robiły wtedy promocję tzw. difusión w jednej z polskich parafii. Wolontariuszki, m.in. Kasia, która wróciła z Hondurasu, przyjechały i opowiadały o misji. Mnie oczywiście nie było na tym spotkaniu, ale moje koleżanki, które zostały po mszy zaproszone do Domu Serca, następnego dnia opowiadały, że poznały, wspólnotę, z którą można wyjechać na misję. I że byłoby to coś idealnego dla mnie. Dla nich niestety nie, bo mają już chłopaków. (uśmiech) Oczywiście na początku nie byłam pewna. Nie wyobrażałam sobie zostawić rodziny na ponad rok. Mimo tego, że przecież mieszkałam sama w Wiedniu już prawie od dwóch lat, ale przyjeżdżałam raz na miesiąc do domu. Tak długiej rozłąki nie brałam pod uwagę. Poszukiwałam czegoś w swoim życiu, nie wiedziałam jeszcze czego. Powoli zaczęłam rozważać wyjazd na misję z Domami Serca. Trochę później poszłam do domu w Wiedniu.
Co Was pociągnęło w Domach Serca? Dlaczego stwierdziłyście, że to to?
W zasadzie dużo myślałam wtedy o misjach. Nie znalazłam wtedy zbyt wielu organizacji misyjnych. Klimat Domu Serca w Warszawie bardzo mi odpowiadał i bardzo zachęcił. Tak jak opowieści Agnieszki o jej misji we Włoszech.
Akurat wtedy zaproszono mnie i innych przyjaciół do Domu Serca na Uroczystość Objawienia Pańskiego – Trzech Króli. Była wtedy przepiękna msza po francusku w bardzo małym gronie, głównie Francuzów. A ja nie mówię po francusku, więc poproszono jedną z dziewczyn, żeby tłumaczyła specjalnie dla mnie kazanie na niemiecki. Było to dla mnie ogromnym szokiem, że ktoś zawrócił sobie głowę tym, że mogłabym nie zrozumieć kazania. Czułam się wtedy bardzo wyjątkowa. Po mszy był piękny obiad, bardzo prosty, ładnie ustrojony. Wszystko odbywało się w bardzo rodzinnej atmosferze. Urzekła, a zarazem uderzyła mnie, prostota i piękno tej chwili.
Jak zgłosiłyście chęć wyjazdu? Jak zaczęła się Wasza formacja?
Był wtedy maj i byłam bardzo zafascynowana Domami Serca i chciałam od razu wyjechać. Przez to, że pracowałam w szkole, funkcjonowałam w trybie szkolnym, czyli pracę kończyłam w czerwcu i później czekały mnie wakacje przez lipiec i sierpień. Dodatkowo Agnieszka powiedziała, że właśnie trwa formacja letnia i że mogłabym do niej dołączyć. Dla mnie byłoby to idealne rozwiązanie. Bo zaczęłabym formację w maju, w czerwcu skończyłabym pracę i w lipcu mogłabym już wyjeżdżać. Jak najszybciej poszłam do Domu Serca, jednak okazało się, że nie mogę dołączyć do formacji letniej i muszę poczekać do zimowej, czyli do października. Zepsuło mi to trochę moje plany, bo nie wiedziałam, czy zostawać w pracy, czy nie. Ale byłam zdecydowana, że chcę wyjechać, więc zgłosiłam się i od października do lutego trwała moja formacja. Od razu, po stażu, w marcu 2017 wyleciałam na misję.
Po mszy w Wiedniu, byłam pewna, że chcę wyjechać na misję z Domami Serca, więc od razu skontaktowałam się z osobami odpowiedzialnymi za formację w Polsce. Przyjechałam do Warszawy w marcu na I weekend formacyjny, gdzie miałam podjąć decyzję, która była właściwie podjęta dużo wcześniej – po 15 minutach tylko upewniłam się w mojej decyzji.
A kiedy dowiedziałyście się gdzie lecicie?
W listopadzie, na II weekendzie formacyjnym. Już wtedy wiedziałam, że polecę do Tegucigalpy.
W maju, dwa miesiące po I weekendzie formacyjnym.
Jak na to zareagowałyście? Pomyślałyście: gdzie jest Honduras?
Byłam trochę zaskoczona. Chciałam polecieć do Peru, Argentyny, Chile lub na Kubę – do kraju hiszpańskojęzycznego. Więc jak usłyszałam o Hondurasie poczułam lekki zawód, ale z drugiej strony radość, że to Ameryka Łacińska. Nie miałam zbyt dużego pojęcia o Hondurasie, więc nie wiedziałam, czego się spodziewać.
Miałam podobne odczucia co Agata. Wolałam kraj bardziej znany – Argentyna, Ekwador. O Hondurasie nic nie wiedziałam. Zaakceptowałam decyzję i zaczęłam cieszyć się z Hondurasu.
Widzę, że reakcje mamy wszyscy takie same. (śmiech) Czy miałyście jakiś kontakt z osobami, które wróciły z Hondurasu przed Wami?
Ja słyszałam o Kasi, a poznałam ją dosłownie jeden dzień przed moim wylotem, bo przyniosła mi prezenty dla swoich przyjaciół z Hondurasu. Ninę znałam z opowieści – mamy wspólnego przyjaciela – więc tak naprawdę za nim poznałam Domy Serca to słyszałam dużo o misji Niny w Hondurasie.
Ja zasadniczo nie utrzymywałam z nikim kontaktu. My też nigdy wcześniej się nie znałyśmy, Agatę poznałam dopiero w Hondurasie.
A jak powiedziałyście rodzinie o swoich planach?
Normalnie. Moja rodzina jest przyzwyczajona do moich różnych pomysłów na życie. Od wielu lat żyję poza domem. Wspomniałam im kilka razy o tym, że mam taki pomysł, by wyjechać na misję. Na początku odebrali to jako szaleństwo, ale z biegiem czasu zobaczyli, że to się po prostu dzieje i zaakceptowali moją decyzję.
Mimo tego, że ja również mieszkałam poza domem, nawet poza Polską, pierwsza reakcja moich rodziców była: „Po co Ci to? Masz dobrą pracę, prowadzisz dobre, wygodne życie”. Nie do końca mnie rozumieli. Jednak, kiedy wytłumaczyłam im co mną kieruje, że nie jestem w pełni szczęśliwa, że dobra doczesne uciekają mi między palcami – nie dają mi radości. Zrozumieli. Oczywiście trwało to dość długo. Później oznajmili, że będą mnie wpierać. Usłyszałam coś bardzo pięknego od mojej mamy – jej świadectwo, kiedy dotarło do niej, że wyjeżdżam, powiedziała: „Nie urodziłam Cię dla siebie”.
Jakie nastawienie miałyście przed wyjazdem, jakieś wyobrażenia na temat misji? Co myślałyście?
Ja na pewno przed misją myślałam, że wyjeżdżamy, aby pomagać, coś robić. Są tam potrzebujący, więc ja rzucam wszystko w Polsce, żeby przyjechać i zrobić coś dobrego. Pojadę tam, będę bardzo zajęta, będę robiła dużo rzeczy. Oczywiście te wyobrażenia zmieniały się wraz z czasem formacji, na której wielokrotnie mówiono nam, że niekoniecznie jedziemy, żeby robić, ale żeby tam być i dzielić się obecnością, darem z siebie, więc wyobrażenia się zmieniały. Ale najbardziej zmieniły się już na miejscu, gdy mogłam tam być.
Nie wyobrażałam sobie samej misji. Trudno było mi sobie uświadomić jak wygląda życie w Hondurasie. Byłam bardzo podekscytowana – wyobrażałam sobie ludzi, że są bardzo sympatyczni. Czytałam o kulturze. Ale jakby o samej misji nie. Dałam się zaskoczyć w pełni.
Czy macie jeden moment z Waszej formacji, który najbardziej zapadł Wam w pamięć?
Dla mnie osobiście ważny był okres dwutygodniowego stażu. Byłyśmy jedynym, jak do tej pory, stażem w ośmioletniej historii Domów Serca w Polsce, który odbył się tu, w Zielonej Hucie, zimą. Było nas tylko siedem dziewczyn. Niesamowite było dla mnie to, jaką wspólnotę stworzyłyśmy. Mimo tego, że każda z nas jechała do innego kraju. Robiłyśmy wszystko wspólnie, czułam się wtedy jak w prawdziwej rodzinie. Wiem, że jeszcze pięć z nich jest nadal na misji, mimo to czuję jedność z nimi wszystkimi. Jestem bardzo ciekawa jak one tam żyją.
U mnie w sumie podobnie, ale bardzo zdziwiło mnie to, że podczas formacji mogliśmy poczuć się jak na misji. Uczestniczyliśmy w życiu modlitewnym, byliśmy w rytmie misyjnym. Wszystko było bardzo intensywne, cały nasz dzień był bardzo wypełniony. Mimo to zawsze był czas by być z drugą osobą, pomóc w kuchni, choć nie miało się wtedy dyżuru. To była taka misja w Polsce, a najtrudniej jest mieć misję u siebie. Ale najważniejsze, że było się wspólnotą, tak jak Agata właśnie wspomniała. Poczułam się częścią tej wielkiej rodziny Domów Serca.
Czy pojawił się jakiś moment zawahania podczas formacji? Zadawałyście sobie pytania: „Czy misja to na pewno coś dla mnie?”
Ja miałam różne myśli. Chociaż byłam dość zdeterminowana, myślałam, że muszę teraz wszystko rzucić. Chciałam jak najszybciej wyjechać. Ale podczas formacji w miarę jak zaczęłam poznawać Domy Serca i słuchać o nich, to miałam takie momenty, w których zastanawiałam się, czy to jest na pewno dla mnie. Przestraszyło mnie trochę, że Domy Serca są wspólnotą kontemplacyjną. Pomyślałam, że przecież ja nie jestem kontemplacyjna (śmiech), więc dlaczego mam tam jechać? Ciągle nam mówili, że jest to misja obecności. Zastanawiałam się, jak to będzie z tym moim aktywizmem. Czy przypadkiem nie będzie mi się tam podobało? Czy się tam nie zanudzę? Przez cały okres formacji zastanawiałam się też, czy pomysł na misję jest mój czy Pana Boga. Nie do końca wierzyłam, że to Pan Bóg mnie wzywa, bałam się, że może chcę od czegoś uciec.
Co pomagało Ci w rozeznaniu?
Kiedyś ktoś mi powiedział, że jeśli Pan Bóg nie stawia nic na Twojej drodze, co by miało zmienić Twoje plany, to chyba jednak ten plan jest od Niego. Wszystko się układało, np. jak były weekendy formacyjne to miałam wolne w pracy, zbiórka potrzebnych środków, bo my wolontariusze musimy poszukać darczyńców, poszła bardzo gładko, choć bardzo się o to martwiłam. Stwierdziłam, że rzeczywiście to pragnienie musi pochodzić od Niego.
A jak u Ciebie było, Klaudio?
Nie miałam żadnego kryzysu na formacji. Naprawdę. (uśmiech) Byłam pewna, że będzie ciężko. Nie ukrywam były chwile zawahania, ale wiedziałam, że to jest to. Po prostu.
Czy pomagała Wam codzienna godzinna adoracja Pana Jezusa w kaplicy?
Ogólnie kontakt z Panem Bogiem był bardzo pomocny. Cała nasza formacja skupiała się na Nim. Więc no tak, pomagała!
Mnie osobiście trochę irytowała. (uśmiech) Nie rozumiałam jej do końca. Miałam problem z ciszą. Nie potrafiłam być sam na sam z Nim. Sporo czasu przespałam na adoracji. Dlatego nie spałam na konferencjach. (śmiech) Ale jednak pomagała. Byłam bardzo szczęśliwa, potrafiłam czerpać z każdej chwili. Cieszyłam się, że Pan Jezus jest wśród nas, tak blisko. Modliłam się, tyle, że nie miałam też jakiegoś mocnego kryzysu, więc też nie potrzebowałam aż takiej pomocy.
Co uważacie za największy sens Domów Serca?
Po to wszyscy tu jesteśmy, żeby być. Po prostu, żeby być. Nie żeby ewangelizować. Nie żeby pokazać, że jesteśmy od kogoś lepsi. Nie żeby pouczać. Taki jest sens Domów Serca.
Myślę, że Dom Serca jest dla mnie taki „całościowy”. Bardzo dużo stawia się na to, żeby być blisko Pana Boga. Wydaje mi się to bardzo mądre, że jak jesteśmy blisko Boga to naturalnie chcemy się tym dzielić. To nie jest misja ewangelizacyjna, żeby nawracać ludzi. Zwraca uwagę na osobisty kontakt z Bogiem, więc jeśli ma się tę relację z Bogiem, to chce się o Nim mówić, chce się nim dzielić, chce być się z drugim człowiekiem. Więc taki jest sens Domów Serca, moim zdaniem.
Obawiałyście się bariery kulturowej? Że zapomnicie polskiego? (śmiech)
Znałam trochę hiszpański. Ale po przyjeździe okazało się, że tak świetnie się nie komunikuję. I potrzebowałam czasu, żeby się nauczyć hiszpańskiego mówionego na lepszym poziomie. Przed misją nie miałam zbyt wielu obaw kulturowych, bo od zawsze było mi blisko do kultury latynoskiej. Bardzo cieszyłam się, że tam jadę. Nie miałam obaw, że zapomnę polskiego. Bardziej bałam się, że nie nauczę się hiszpańskiego i to będzie moją trudnością. Polskiego nie zapomniałam. A hiszpańskiego nauczyłam się, może nie świetnie, ale się nauczyłam.(uśmiech)
Jak wygląda praktyczne przygotowanie do wyjazdu?
Jednym z największych problemów jest przygotowanie walizki. Później zważenie jej i wypakowanie połowy rzeczy. (śmiech) Trzeba zrobić szczepionki, zorientować się jakie choroby występują, w kraju do którego jedziemy. Oczywiście też trzeba zebrać środki. Dlatego też musimy pozyskać darczyńców – duchowych i finansowych. Bardzo się tego obawiałam i musiałam przejść przez proces spokornienia, żeby prosić. Żyjemy przecież w świecie niezależności. Okazało się, że ludzie mają bardzo dobre serce. Jedna pani z mojej miejscowości modliła się za mnie całym różańcem! Później dobrze jest się skontaktować ze swoją wspólnotą, poznać ich. Cieszyć się na wyjazd i nie martwić się. Myślę, że radość jest najważniejsza w przygotowaniu do wyjazdu na misję. To chyba tyle.
Kończąc temat formacji. Jak określiłybyście jednym słowem, jednym zdaniem cały okres formacji?
Bardzo trudne pytanie. Może – dobry wstęp do misji.
Jakie miałyście myśli jeden dzień przed wylotem?
Bałam się, bałam się. To był pierwszy moment, kiedy realnie się bałam. Bałam się wejść w nowe środowisko. Bałam się wszystkiego. Cieszyłam się, ale bałam się.
Po długiej podróży nareszcie wylądowałyście na jednym z najniebezpieczniejszych lotnisk na świecie w Tegucigalpie, stolicy Hondurasu. Jaka była pierwsza myśl?
C.D.N. … II część wywiadu.